Ogłoszenia

Rowerem znad Morza Czarnego w Bieszczady. część 3 – Skarby ukryte w skałach.

Podróżowanie na rowerze ma pewne ograniczenia, nie można zobaczyć wszystkiego, co by się chciało, ale z drugiej strony zmusza to do pewnego wyboru i rozsądnego planowania trasy. Czasem jednak plany weryfikuje droga, my przez 20 lat nauczyliśmy się, że czasem się trzeba poddać sytuacji i po prostu kręcić, a za  zakrętem pojawi się coś niespodziewanego.

Kierujemy się w stronę granicy bułgarsko-rumuńskiej do miejscowości Ruse. Tam znajduje się jeden z dwóch mostów na Dunaju, po którym można przejechać na Rumuńską stronę. Jednak nim tam dotrzemy wjeżdżamy w malowniczą dolinę rzeki Rusenski Łom, gdzie w XIII wieku powstał potężny kompleks świątyń i klasztorów wykutych w wapiennych ścianach rozległego kanionu. Z kilkudziesięciu obiektów zachowany najlepiej jest monastyr Michała Archanioła, wpisany na Listę dziedzictwa UNESCO i chcemy go zobaczyć, reszta jest obecnie niedostępna ze względu na działania rzeki i zagrożenie zawaleniem.

Gdy zjeżdżamy do kanionu rzeki, upał spotęgowany zwiększoną wilgotnością robi się nie do wytrzymania, a dodatkowo bardzo bogata roślinność sprawia wrażenie, że znajdujemy się w tropikach. Nie bez trudu docieramy do punktu wyjściowego, z którego na piechotę już trzeba wspinać się do zawieszonego ponad 30 metrów nad dnem doliny wejścia do świątyni. Wdrapujemy się na skalną półkę i z ulgą wchodzimy do skalnej wnęki a tam ku naszemu zdziwieniu czeka przewodnik. Kupujemy bilet wstępu, ale za niego otrzymujemy bardzo interesująca historię, z pakietu dostępnych języków wybieramy rosyjski, słuchamy jak mnich Joachim po powrocie z góry Athos zakłada klasztor, wokół którego bardzo szybko rozwija się wspólnota, wspierana przez bułgarskich carów z niedalekiej stolicy odrodzonego bułgarskiego państwa Wielkiego Tyrnowa. Czasy świetności niepodległego królestwa Bułgarii trwają jednak krótko, rozrastające się Imperium Osmańskie podbija Nizinę Naddunajską, wojna dociera również do monastyru. Pomimo zniszczeń, część mnichów żyje w otaczających dolinę jaskiniach, ale zaczyna się upadek wspólnoty. Na kilkaset lat świat zapomina o ukrytych w skałach świątyniach, jedynie poszukiwacze skarbów penetrują je w poszukiwaniu ukrytego złota.

Ponowne ich odkrycie następuje na początku XX weku. Francuscy naukowcy odkrywają wejście do monastyru, muszą wysadzić jedną ścianę, bo drewniane schody, które prowadziły do zawieszonego na skalnej półce wejścia już dawno znikły. Ich oczom ukazują się piękne malowidła pokrywające ściany i sufit wykutych w skale pomieszczeń świątyni. Przewodnik omawia nam każde z zachowanych malowideł, chętnie odpowiada na nasze pytania, widać że nie jest to tylko jego miejsce pracy, że on też, jak mieszkający tu przed wiekami mnisi przesiąka duchem tego miejsca. Odwiedziliśmy w naszych wędrówkach już wiele potężnych europejskich katedr, ale to ukryte w kilkumetrowej wnęce skalnej miejsce modlitwy szukających ciszy ludzi jest równie piękne i chyba też nam trochę bliższe.

Udajemy się na punkt widokowy na całą dolinę Rusenskiego Łomu, widok majestatyczny, ale bijący od skał żar wygania nas, wracamy do Iwanowa, koło którego położony jest kompleks skalnych cerkwi – musimy uzupełnić zapasy, przede wszystkim płynów, bo z tym bardzo krucho. Teraz pozostało nam już tylko kierować się na most na Dunaju. Szukając noclegu natrafiamy na mapie na kolejną ikonę cerkwi a obok niej informacje, że jest jakieś ujęcie wody. Kierujemy się tam. Tuż za miejscowością Basarbowo odnajdujemy piękny wykuty w skale kolejny monastyr, rozbijamy namiot na parkingu na przeciw wybudowanej u jego podnóża cerkwi. Kolacja przy zachodzącym słońcu oświetlającym ostatnimi promieniami przyklejone do skał świątyni eremy smakuje zdecydowanie lepiej, pomimo tego że w garnku chińska zupa i suchy chleb z pasztetem.

Wstajemy wczesnym rankiem a ku naszemu zdziwieniu monastyr już otwarty, w jego bramie kupujemy za ostatnie lewy pamiątki i wspinamy się po wąskich stromych stopniach na skalną ścianę, umiejscowione na niej są dwie świątynie, cele mnichów oraz kilka pomieszczeń gospodarczych i modlitewnych. Cały kompleks obecnie poświęcony jest świętemu Dimitrowi Basarbowskiemu. To on swoim ascetycznym życiem rozsławił ten klasztor, wypraszając okolicznej ludności wiele łask, po które do dziś przybywają liczni pielgrzymi do cerkwi, ich spisane prośby o wstawiennictwo, wypełniają wiele szczelin w murach, załomów skał.  Ikona świątobliwego mnicha znajduje się w dolnej cerkwi. Gdy ją odwiedzaliśmy, modlący się tam zakonnik zapytał nas o imiona i włączył nas do swojej modlitwy. Jestem pewien, że tego duchowego wsparcia w naszej dalszej wędrówce nie zabrakło.

 

Kierujemy się na Ruse, wybieramy opcję najprostszą, ale nie najłatwiejszą. Wjeżdżamy na główną arterię prowadzącą wokół miasta, kierującą nas bezpośrednio na przeprawę przez Dunaj. Trzeba mocno naciskać na pedały, żeby płynnie uczestniczyć w ruchu, ale 45 minut szybkiej jazdy doprowadza nas do mostu. A na nim – ku naszemu zaskoczeniu – tylko dwa wąskie pasy ruchu i mnóstwo TIRów. Na szczęście ruch samochodowy przyhamowały bramki opłaty za przejazd i wskoczyliśmy na most przed ciężarówkami, 2800 metrów potężnych kratownic, pod którymi w dolnej części znajduje się torowisko staramy się pokonać jak najszybciej, nie ma czasu nawet na pamiątkowe zdjęcie, bo już za nami słychać nadjeżdżające pojazdy.

Po 375 kilometrach bułgarskich dróg zaczynamy kolejny etap, Rumunia a w niej główny cel: Droga Transfogarska, a potem Transylwania.