Lądujemy na rumuńskiej ziemi, wilgotność powietrza w dolinie Dunaju chyba 100%. Kontrola dokumentów, w tym paszportu covid’owego i na horyzoncie Giurgiu, idąc od południa – jak podbijający Wołoszczyznę Turcy – wjeżdżamy do miasta będącego dunajskimi wrotami do tej historycznej krainy. To blisko 70 – cio tysięczne miasto ma ciekawe powiązanie z Opolem. Książę Transylwanii Zygmunt Batory, bratanek naszego króla Stefana Batorego, który podbijał Wołoszczyznę przeganiając osmańskich najeźdźców pod murami twierdzy … (no właśnie jak to odmienić, zaryzykuję zatem) giurgiańskiej, po swych sukcesach na polach bitwy postanawia jednak poświęcić się kapłaństwu. Żonie pozostawia wolną rękę, zrzeka się tronu Siedmiogrodu i z cesarzem Rudolfem II wymienia go na księstwo opolskie! Kto był w Siedmiogrodzie pewnie się zastanawia, gdzie tu interes? Do takiego samego wniosku doszedł i sam zainteresowany, zażądał po kilku miesiącach zwrotu swych dóbr, ale to już inna i raczej smutna historia.
W tropikalnym klimacie Giurgiu w grillowej budce zamawiamy pierwszy obiad, po raz pierwszy używając rumuńskiego języka. Na czym polega metodologia posługiwania się językiem obcym…? Staje człowiek w długiej kolejce, następnie przysłuchuje się kolejnym zamawiającym, co mówią i co im podają, zasadniczo największa ilość klientów kupuje to, co najlepsze, przy zamówieniu poległem na pytaniu dodatkowym „czy chcę na wynos”, ale ostatecznie kiełbaski z kartoflami smakowały, że o napojach nie wspomnę.
Pokrzepieni i zaprowiantowani ruszamy w kierunku na Pitesti, pierwsze kilometry za miastem już nam mówią, że łatwo nie będzie, ruch na drodze spory i powracają wspomnienia sprzed lat. Technologia budowy rumuńskich dróg w wielu przypadkach opiera się na robieniu dylatacji pomiędzy wylewanymi fragmentami jezdni. Po latach zamienia się to w klasyczną patatajkę, dla obładowanego roweru to koszmar, że nie wspomnę o rękach, plecach i … innych częściach ciała rowerzysty. Staramy się trzymać tempo, ale pod wieczór w Vadu Lat (w wolnym tłumaczeniu – Wadliwej Gumie) następuje awaria, z opony roweru Romana ucieka powietrze, sprawdzamy. Opona i dętka cała, niestety okazuje się że to awaria zaworu. Nim do tego doszliśmy mija – po różnych perypetiach i zmęczeniu – godzina. Nie ma wyjścia, trzeba szukać obozu, a tu jak na złość nie ma gdzie. Dopiero opędzając się od setek komarów rozbijamy się gdzieś na łące. Duchota w namiocie, a zmęczenie sprawia, że śpi się fatalnie.
Rano wstajemy skoro świt i ostro kręcimy w kierunku Gaesti, upał nie odpuszcza, znów przy asfalcie 40 stopni. Krajobrazy marne, ciągnące się kilometrami monotonne wioski z zabudową w kwadraciaki, nie ma na czym okaz zawiesić. A w Gaesti jeszcze gorzej, dobrze że trafiamy na kantor, wymieniamy walutę okazując dowody osobiste, potwierdzając że jesteśmy obcokrajowcami (bo wyglądamy jak tubylcy) i znajdujemy sklepik z przepyszną pizzą z rzymskiego pieca.
Mam czasami wrażenie, że ta część Rumunii, historyczna Muntenia jest ogołocona z wszelkich możliwych atrakcji, krajobraz dobija swoja jednostajnością, a każda mijana miejscowość jest klonem poprzedniej, zmienia się tylko wystrój odwiedzanych przez nas wiejskich sklepów, do których musimy co chwilę zaglądać aby napić się czegoś chłodnego. Z ulgą przyjmuję pojawiające się na horyzoncie Pitesti, zapowiadające zmianę drogi.
To ponad 150 tysięczne miasto jest zderzeniem największego gospodarczego sukcesu Rumunii i największej traumy czasów komunizmu. Nieopodal miasta znajdują się potężne fabryki samochodów Dacia, które podbijają nie tylko europejskie rynki motoryzacyjne. Jednak cieniem na miasto kładzie się „eksperyment Pitesti”. To w komunistycznych więzieniach tego miasta poddawano ludzi niewyobrażalnym torturom, które zmieniały ofiary w katów. Stworzony bestialski system reedukacji więźniów wyrwał się spod kontroli samych władz i po kilku latach został zakończony, a zacierając jego ślady osądzono i stracono część jego uczestników.
Przemykając głównymi arteriami Pitesti kierujemy się na drogowskazy z numerem „7C”. Bo właśnie za miastem zaczyna się nasza długo oczekiwana Droga Transfogarska. Ta przeprawa przez Karpaty wymaga sporego zapasu energii, dlatego plan mamy taki, aby poszukać dogodnego noclegu i po kilku marnych nocach w końcu porządnie odpocząć. Niestety okolica nie sprzyja naszym planom, niemal ciągła zabudowa wzdłuż całej drogi. Co prawda mamy za Pitesti potężne zbiorniki wodne na rzece Ardżesz, ale wybieramy złą trasę i po naszej stronie nie ma kompletnie dostępu do brzegu jeziora.
Przeszukuję mapę w aplikacji maps.me i okazuje się, że za kilka kilometrów powinniśmy dotrzeć do czynnego pensjonatu. Gdy zaczęło się już powoli ściemniać, pojawiła się przed nami brama wjazdowa do „Pensiunea Mara”. Ten dzień zakończyliśmy bardzo dobrze, porządna kąpiel, przeprane ubrania, wygodne łóżko, Timisoerana w ręce i zmagania Anglików z Duńczykami na EURO. Na drugiej połowie meczu zasnąłem. Na szczęście, bo kolejny dzień to wspinaczka na Transfogarskiej.